Tutaj wchodzisz sam. Wyłącz się. Wychyl kielich dobrego alkoholu i zanurz się w ciemnej stronie rzeczywistości.

niedziela, 7 stycznia 2018

Bóg nas nienawidzi

Prawie północ. Stoję na balkonie, opierając się o niską barierkę. Patrzę przed siebie. Słyszę odliczających ludzi. Dziesięć, dziewięć, osiem...
Pstryk otwieranego szampana. Piana na kurtce. Świst fajerwerków, petard i setki błysków na niebie, którego gwiazdy zniknęły gdzieś w tym tłumie.
I stojąc tak, (upalony) patrzę na tańczące po niebie płomienie i znikam gdzieś daleko, w myślach. Myślę, że kolejny rok
przybliżył świat do jego końca. Myślę o rozbitych o ziemię szklanych butelkach, o fragmentach szkła porzuconych gdzieś
w trawie, na wpół martwej ziemi. I zaczyna kropić deszcz. Stoję tam dalej, obserwując kolorowe błyski na ciemnej tablicy nieba, które zaraz jak ślad kredy, zostają zmazane. Słyszę szum wiatru, który zdaje się układać w czarniejsze od nocy słowa. Spoglądam w dół. Słyszę też śmiechy. Upijam z podanej butelki łyk gównianego szampana i czekam, aż głos jęczących w czerwonym płomieniu lontów znika całkowicie. Deszcz nabiera na sile,
a masywne krople przedzierają się przez włosy. Powietrze zaczyna pachnieć. Świeżość ulewy, pomieszana ze spalinami, siarką, oparami alkoholu. Całkiem ładnie to wygląda.

W głowie pojawia się parę stłumionych ostatnio myśli, tym razem, jak małe ludziki zrzucające łańcuchy i układające się w szept rozpaczy. Czy może po prostu wiatr wieje mocniej?

Nie wiem. I już jest. Nowy rok, na który czekaliście, bez większego sensu. Wraz z nim pojawiły się kolejne kłamstwa, pozwalające na dalsze życie w znośnej iluzji. Znowu złożono obietnice, które nigdy nie będą dotrzymane.
Powiecie wszystko, żeby było lżej. Tylko po co?
Pozoranci poskakali z dachów, nie mogą Was już słuchać. Jezus sam się ukrzyżował, nie mogąc znieść fałszywych modlitw. Dobrzy katolicy wciąż nie pamiętają więcej grzechów, a za resztę szczerze żałują. Wieczność na wyciągnięcie dłoni. Szubienica jeszcze bliżej. Niewinni zabijają grzeszników, łaska Boga przelewa się przez cały świat. Noc uśmiecha się, gardząc Waszym niegrzeszeniem, a aniołki...
Szczają na Was.
Dalej pada deszcz.
I tu kończy się moja podróż do kresu nocy. Zaczyna się dzień, a słońce z trudem przebija chmury i odbija się od tafli kilku kałuży. Zbieram się i wychodzę.
W drodze do domu wypijam jeszcze butelkę znośnego piwa. Po jakimś czasie docieram do łóżka i nie wymiotując, kładę się spać.
Kolejne pięć dni spędzam w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz