Telefon wibruje na biurku – dostałem wiadomość. Dziewczyna
poznana na koncercie chce się spotkać. Nadchodzi wieczór, a godzina
spotkania zbliża się nieuchronnie. Dostaję kolejną wiadomość. Coś jej wypadło i
pyta, czy możemy zobaczyć się jutro. Dzwonię do niej i zgadzam się. Jako, że
już jestem gotowy, wychodzę. Kupuję trzy piwa. Wypijam je na opuszczonym
lotnisku. Opierając się o wrak samolotu patrzę na niebo. Niedługo później nadchodzi ulewa i wracam do domu. Śpię.
Budzi
mnie mój ulubiony dźwięk. Prawie biegnę do drugiego pokoju – gdzie zostawiłem
budzik – żeby pozbyć się tego kurestwa. Leżę jeszcze chwilę w łóżku i gapię się
w sufit. Tyle rzeczy do zrobienia. Po co mi to wszystko. Jednak wstaję, myję
się i robię całą resztę. Wychodzę. Na zewnątrz mijam setki spieszących się gdzieś ludzi, którzy idą gapiąc się pod nogi.
W
południe jestem w domu. Przez jakiś czas piszę duży kawał teksu, który okazuje się być stratą czasu i papieru. Przygotowuję się do wyjścia. Dzwoni telefon. Spotkanie potwierdzone. Niedługo potem docieram na miejsce.
Zdziwiony patrzę na stojącą obok dziewczynę.
- Nie
mówiłaś nic o koleżance – mówię wyciągając dłoń do jej towarzyszki.
- Cześć
– odpowiada.
Jedziemy do jej mieszkania. Ja, wraz z drugą dziewczyną idziemy
do sklepu. Rozmawiamy. Nie jest zbyt bystra. Kupuję parę piw, ona wódkę. W środku jest dziwnie. Ponura kamienica. Przypomina wnętrze małego, porzuconego przed wiekami zamku. W mieszkaniu jest sporo pokoi i kilku współlokatorów. Cholera, mieliśmy być sami – myślę. Moje nadzieje, że chociaż spędzimy ten wieczór we trójkę, również zostają zniszczone.
Staje na tym, że pijemy wszyscy razem, ja, one i 4 gości. Przez jakiś czas puszczamy muzykę. Gdy nadchodzi moja kolej decyduję się na Almost blue. Jedna z dziewczyn po chwili wyłącza mówiąc, że to smutne. Kolejne utwory są równie beznadziejne, co poprzednie. Czuję się tam jak zwiędła roślina, przez za dużą ilość wody.
Po
piątym piwie zaczyna się robić przyjemnie. Większość czasu faceci rozmawiają,
dziewczyny śpiewają, ja milczę i mam ich wszystkich w dupie. Parę piw później,
jedna postanawia zrobić sobie tatuaż. Igłą i długopisem. Co jakiś czas pojękuje
z bólu i próbuje rozmyślić się w połowie, ale koleżanka dokańcza robotę. Chwilę później mi też chcą zrobić, ale każę
im trzymać to gówno ode mnie z daleka. Dziewczyna z tatuażem zaczyna płakać. Ja
śmieję się w duchu. Prosi mnie, żebym ją przytulił jednocześnie wciskając się w moje ramiona. Ściskam jej tyłek. Chwilę później znowu siadamy przy stole.
Pijemy. Jedna podaje mi skręta.
-
Palisz? – pyta unosząc brwi.
- Nie –
odpowiadam biorąc go - Zwykle nie palę.
Wszyscy zaciągają się i próbują przetrzymać dym w płucach.
Każdy czasem ma jakiś przebłysk, że wszystko w okół nas jest pełne gówna. Przez alkohol, czy narkotyki odcinają się na chwilę, żeby później stać się tego jeszcze większą częścią. Przecież lepiej jest trwać w błogiej nieświadomości. Chciałbym taki być - życie było by naprawdę łatwe.
Każdy czasem ma jakiś przebłysk, że wszystko w okół nas jest pełne gówna. Przez alkohol, czy narkotyki odcinają się na chwilę, żeby później stać się tego jeszcze większą częścią. Przecież lepiej jest trwać w błogiej nieświadomości. Chciałbym taki być - życie było by naprawdę łatwe.
Biorę kilka wdechów, ale to nie pachnie, jak trawa. Mija pół
godziny. Czuję się co najmniej dziwnie. Dziewczyny są pijane, idą spać. Wychodzę. Mam przed sobą parę ładnych kilometrów, a nic już nie
jeździ. Idę więc na piechotę. Przez park. Wzdłuż rzeczki i dalej przez centrum.
Gdy jestem już blisko, spoglądam pod nogi. Robię może ze dwa
kroki i podnoszę głowę. Kurwa mać – myślę – co jest… Jestem niedaleko miejsca, z którego wyruszyłem. Co
oni mi tam do cholery dali. Nigdy jeszcze się nie teleportowałem.
Jakiś czas później docieram do swojego łóżka. Idę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz